Z kart historii
Pięćdziesiąt lat minęło... Odcinek 10.
Odcinek 1. - Jak wyglądały dawniej rozgrywki pucharowe?
Odcinek 2. - Wyprawa do Aradu
Odcinek 3. - Kanonada
Odcinek 4. - Nieoceniona pomoc Dygata
Odcinek 5. - Kazimierz. Piłkarz, który został „Generałem”
Odcinek 6. - „Transakcja” potyczek Legii z „Galatą”
Odcinek 7. - Remis nad Bosforem na wagę złota
Odcinek 8. - Druga młodość „Kiciego”
Odcinek 9. - Bezbramkowy niedosyt
Pomimo bezbramkowego remisu z Holendrami w Warszawie byli tacy, którzy uważali, że „wojskowi” w Rotterdamie nie są bez szans na awans. W tym celu należało porządnie przygotować się do decydującej batalii o finał. Zwrócono się zatem o pomoc do „bratniego” klubu ze wschodniej części Berlina. Jednak o ostatecznym rezultacie zadecydowały w dużym stopniu względy pozasportowe, a mianowicie afera dewizowa na Okęciu, po której atmosfera w zespole Legii znacząco się pogorszyła.
Cz. 10. „Przyłapani” na dewizach.
Tydzień przed rewanżem legioniści pokonali w lidze GKS Katowice 2:0 po trafieniach Gadochy i Stachurskiego, ale zdaniem redaktora Aleksandrowicza ich forma wzbudzała zastrzeżenia co do pomyślnego rozstrzygnięcia losów dwumeczu z Feyenoordem. W składzie zabrakło Deyny, którego dyspozycja nie była w tamtym okresie najlepsza. Ażeby móc solidnie w spokoju potrenować w lepszych warunkach atmosferycznych niż na rodzimych obiektach, następnego dnia (tj. 9 kwietnia 1970 r.) warszawianie udali się do Berlina, docelowo do nowoczesnego ośrodka Vorwärts, który również był klubem wojskowym z Bloku Wschodniego, a na dodatek rywalizował rundę wcześniej z Holendrami, sprawiając im dużo kłopotów. Na czele ekipy stali kierownik drużyny Bronisław Brodecki, trener Edmund Zientara i lekarz zespołu Henryk Soroczko. Dodam, że „wojskowi” przygotowywali się już w 1965 roku na terenie Niemieckiej Republiki Demokratycznej do dwumeczu z TSV 1860 Monachium w ćwierćfinale Pucharu Zdobywców Pucharów. Wówczas, mimo pokonania silnej kadry NRD w meczu sparingowym, ostatecznie nie udało im się sprostać monachijskim „Lwom”. Zazwyczaj w takich sytuacjach podróżowali samolotem startującym z lotniska na Okęciu. Przed wylotem mieli obowiązek przejść standardową kontrolę celną. Do tej pory taka procedura odbywała się sprawnie i bezproblemowo. Jednak tym razem po kontroli paszportowej ekipę zgromadzono w jednym pomieszczeniu i jak napisał Stefan Szczepłek, w publikacji „Deyna, Legia i tamte czasy” padło w ich stronę pytanie: „Czy któryś z panów przewozi zagraniczne środki płatnicze?”. Do kontroli osobistej wezwano dwóch zawodników: Władysława Grotyńskiego i Janusza Żmijewskiego. Podczas rewizji okazało się, że mają przy sobie zbyt dużą ilość zagranicznych środków płatniczych, a konkretnie dolarów. Zdecydowanie większą kwotę wykazał drugi z nich, ale po latach twierdził, że cała suma nie należała do niego. W wielu dokumentach i opracowaniach padają różne kwoty (najbardziej wiarygodna wydaje się informacja, iż ta większa kwota przekroczyła ponad dwa tysiące dolarów), ale nie ulega wątpliwości, że wymienieni piłkarze naruszyli ówczesne przepisy celne. Co ciekawe, nieżyjący już Grotyński po latach wspominał nieco inaczej tą sytuację na łamach „Naszej Legii” (numer 12 z 1998 r.): Czy nie wydaje ci się dziwne, że interesowało ich tylko te 220 dolarów? Ja miałem przy sobie jeszcze 2000 dolarów – nie wszystkie były moje – o których nikt nie wiedział i których nie szukali. Przewiozłem je wtedy ze sobą. Dalej w cytowanej wcześniej publikacji Szczepłka możemy przeczytać: Nie ulegało wątpliwości, że celnicy dobrze wiedzą o próbie przemytu. Dopiero potem okazało się, że cinkciarze, którzy sprzedali piłkarzom dolary, natychmiast donieśli o tym do SB, z którą współpracowali. Krótko mówiąc, zakablowali. Według teorii znanego dziennikarza i publicysty była to próba skompromitowania wojska przez Służbę Bezpieczeństwa. Wówczas rywalizacja o wpływy pomiędzy resortami wojskowym a milicyjnym trwała w najlepsze, a związane to było również z tarciami na szczytach komunistycznej władzy. Z kolei zdaniem Jacka Gmocha, które pojawia się w publikacji Romana Kołtonia „Deyna, czyli obcy”, w samej armii była wielka walka o władzę. Legia była rządzona przez zaufanych ludzi Moczara. Jednak przeciwko nim zaczęła się walka, która z czasem doprowadziła do zastąpienia Gomułki Gierkiem i jego zaufanymi… Służby poinformowały o tym zdarzeniu przebywającego na lotnisku Zbigniewa Korola, wieloletniego pracownika klubu, który szybko zatelefonował do pułkownika Edwarda Potorejki, przebywającego w Zakopanem na jakimś szkoleniu. Następnie ówczesny wiceprezes Legii zadzwonił do swojego przełożonego, generała Zygmunta Huszczy. Ten z kolei musiał skontaktować się z wpływowymi osobami w państwie, aby uzyskać zgodę na wylot do Berlina ekipy w komplecie. Ostatecznie dzięki gwarancjom prezesa wojskowego klubu, który musiał udać do Rotterdamu jako „gwarant”, służba graniczna podlegająca MSW wyraziła zgodę na takie rozwiązanie. Sytuacja rzeczywiście była niecodzienna, gdyż na ogół osoby przyłapane na przemycie dewiz zatrzymywano na granicy. Według informacji Brychczego, pochodzących z cytowanej w poprzednich odcinkach publikacji „Kici. Lucjan Brychczy – legenda Legii Warszawa”: Nawet tego dnia na Okęciu ostrzegano nas przed „niezapowiedzianą kontrolą”. Ktoś dostał chyba cynk i dano nam do zrozumienia, że może być nalot. Zwykle nas „nie czesali”, bo nie chciano skandalu z udziałem sportowców reprezentujących kraj. Tym razem komuś wpływowemu zależało na tym, aby skutecznie uderzyć w warszawski klub. Hipotez na ten temat można wysnuć wiele, ale do ustalenia faktów przydatne byłyby dokumenty działań operacyjnych komunistycznych służb zaangażowanych w prowokację.
Wieczorem kolejnego dnia odbyło się posiedzenie Prezydium Zarządu Klubu, na którym obecni byli m.in. prezes Huszcza oraz szef Wojskowej Służby Wewnętrznej, Teodor Kufel. Na nim zapadły ustalenia, iż wraz z kierownictwem ekipy do Holandii uda się przedstawiciel kontrwywiadu (był nim jeden z działaczy klubu), a także postanowiono nie nadawać sprawie rozgłosu, poprawić pracę wychowawczą ze sportowcami oraz w przyszłości usunąć z zespołu Żmijewskiego. Początkowo o aferze dewizowej kibice mieli informacje wyłącznie nieoficjalne. Tymczasem drużyna w ponurych nastrojach trenowała w Berlinie. Oczywiście towarzyszyło jej kilku „opiekunów”, którzy mieli za zadanie nie dopuścić do jakichkolwiek ucieczek kogoś z ekipy na Zachód. Jak twierdził Grotyński, jego i Żmijewskiego pilnowali na każdym kroku agenci z pistoletami. Spali nawet w naszych pokojach. Jak się później okazało, „winni” piłkarze ostatecznie nie podjęli takich prób, choć gdyby któryś z nich zdecydował się na taki krok, zapewne nikt by mu w tym nie przeszkodził, natomiast konsekwencje mogły ponieść ich rodziny. Taka ucieczka zostałaby potraktowana niczym dezercja, albowiem zawodnicy formalnie byli żołnierzami LWP. Według wspomnień „Kiciego”, zawodnicy zamiast skupić się na przygotowaniach do najważniejszego meczu w karierze zastanawiali się nad tym, co stanie się z winowajcami po powrocie do kraju. Na dodatek, jak relacjonował Grzegorz Aleksandrowicz w „Przeglądzie Sportowym” w numerze 45 z 1970 r., legioniści trafili na pogodę wcale nie lepszą niż ta, którą pozostawili w domu. W czwartek było bardzo chłodno, w nocy z czwartku na piątek spadł śnieg, a później deszcz, w sobotę po południu przyszła szaruga z deszczem i śniegiem, w niedzielę ołowiane chmury poczęstowały piłkarzy kapuśniaczkiem. W ciągu trzech dni nie można było wyjść na ulicę bez… parasola. Mimo to próbowano trenować dwa razy dziennie na boisku lub na hali, szlifując taktykę i poprawiając motorykę. Zupełnie inaczej wspominał to Grotyński, który stwierdził w przytoczonym już wywiadzie: Trenowaliśmy w stajni, na wybiegu dla koni. Ja tam skręciłem nogę. Ekipę „wojskowych” odwiedził szkoleniowiec Vorwärtsu, Fritz Belger, który przekazał swoje spostrzeżenia na temat gry Holendrów. Dalej możemy przeczytać: Trener Belger uważa, że klucz do powodzenia Legii tkwi w zneutralizowaniu niepospolitych walorów drugiej linii Feijenoordu, w składzie Van Hanegem, Hasil i Jansen, którą on ocenia jako najlepszą formację klubową w Europie. Jaką radę dał on piłkarzom Legii? Bardzo ścisłe krycie na własnej połowie boiska, a przede wszystkim zachowanie zimnej krwi od początku meczu do ostatniej sekundy walki. W Rotterdamie bramki padają często tuż przed końcowym gwizdkiem sędziego. Stalowe nerwy będą więc na wagę złota, a konkretnie na wagę… finału Pucharu Europy. Niemiecki trener wskazywał również atut fanatycznej holenderskiej publiczności, która skutecznie deprymowała przeciwników i wpływała na decyzje sędziowskie. W tym czasie piłkarze Feijenoordu urządzili sobie trening strzelecki, wygrywając 4:0 sparing z amatorskim zespołem Zwart Wit. Polska prasa nie informowała o rzeczywistych problemach psychologicznych warszawskiej ekipy. W „Życiu Warszawy” dominował pozytywny przekaz: Nastrój w zespole jest bardzo dobry, żaden z zawodników nie jest kontuzjowany, wszyscy zapowiadają nieustępliwą walkę o awans do finału. W tym samym numerze na łamach tej gazety Gmoch twierdził: Jestem optymistą, oceniając szansę Legii w Rotterdamie. Opieram moje hipotezy na orientacji w możliwościach mojej drużyny. Po czterech dniach spędzonych w podberlińskim ośrodku „Naprzodu” „wojskowi” wraz z towarzyszącymi im dziennikarzami polecieli do Amsterdamu, a stamtąd autokarem udali się do Rotterdamu. Na miejscu mieli problem z przeprowadzeniem treningu na głównej płycie boiska stadionu De Kuip, ale ostatecznie zostali na nią wpuszczeni. Ponadto według informacji podanych przez Szczepłka do Holandii pojechały dwa autokary „kibiców”, którymi mieli być zakamuflowani żołnierze żandarmerii wojskowej. Ich zadaniem miało być dopilnowanie, aby nikt z warszawskiej ekipy samowolnie się nie oddalił. Jednak podobno część z nich skorzystała z okazji, aby pozostać na Zachodzie. We wspomnieniach „Kiciego” jest z kolei informacja, iż „aniołów stróżów” w czasie tego wyjazdu nie było aż tak wielu, a z plotki o ich wielkiej liczbie uczyniono swego rodzaju legendę. Afera, która wybuchła na Okęciu, a także jej konsekwencje spowodowała, iż przebieg rewanżowego meczu zszedł nieco na drugi plan. Niestety nie dowiemy się już, czy warszawscy piłkarze przystąpiliby do niego w lepszej formie, gdyby nie wspomniana sytuacja, a także słabsza dyspozycja fizyczna drużyny i fatalne warunki atmosferyczne panujące w tamtym okresie zarówno w Warszawie, jak i w Berlinie, które również wpłynęły na jakość treningów. Niewątpliwie był to pierwszy krok, aby rozbić europejskie ambicje warszawskiego giganta, które nie odpowiadały choćby ludziom związanym z resortem milicyjnym, czyli też lokalnym rywalem, Gwardią. Według Grotyńskiego donosy pisały m.in. dwie osoby (we wspomnianym już wywiadzie nie wymienił nazwisk), które jeszcze pod koniec lat dziewięćdziesiątych pracowały w piłce. W czasach epoki gomułkowskiej sportowcy byli jedną z niewielu grup społecznych, która miała możliwość wyjeżdżać za „żelazną kurtynę”, więc przy okazji wizyt w państwach zachodnich mogli więcej zarobić, przemycając przez granicę obcą walutę i różne towary np. wódkę, kryształy, zaś w drodze powrotnej przywozili bez oclenia prezenty dla swoich bliskich, bądź rzeczy, którymi później handlowali. Do takich praktyk przyznali się w wywiadach po latach m.in. piłkarz Górnika Zabrze - Jan Banaś oraz legionista Antoni Trzaskowski. Było to wówczas przestępstwo, za które można było trafić do więzienia na kilka lat. W większości przypadków celnicy nie szukali na tyle wnikliwie, żeby znaleźć trefne towary, ale trzeba też założyć, że wiedzieli o nich, zapewne mieli odgórne polecenie, aby nie demaskować tego procederu, a niektórzy z nich inkasowali za dyskrecję swoją dolę. Jak wspominał popularny „Tosiek” na łamach „Naszej Legii” (numer 27 z 2007 r.): Wiadomo jakie były czasy. Na rynku w Polsce wszystkiego brakowało. Każdy z nas miał kogoś – brata, żonę, dziewczynę. (…) Ja chcąc przywieźć braciom koszule, to najpierw, by nie wyglądały jak nowe, i żeby mi ich nie oclono, wycierałem nimi buty. (…) Zdarzało się, że podczas powrotu do kraju, celnicy sprawdzali nam w kieszeniach, czy mamy drobne. Jednakże bezdyskusyjnie, bez względu na trudne realia gospodarcze i polityczne tamtego okresu, to co się wydarzyło przed meczem w Rotterdamie, jest jedną z mniej przyjemnych kart w historii warszawskiego klubu. Świadczy to też o tym, iż organizacyjnie nie byliśmy jeszcze gotowi do walki o najwyższe futbolowe trofea.
Internet:
https://kassiesa.net/uefa/data/index.html
https://sport.tvp.pl/19490231/brychczy-bloto-dolary-legia-w-polfinale-pucharu-mistrzow
http://frondalux.pl/pawel-sztama-legionisci-na-celowniku-wojskowa-sluzba-wewnetrzna-wobec-pilkarzy-legii-warszawa-w-czasach-gomulki-i-gierka/
https://rfbl.pl/legia-warszawa-1970/5/
Bibliografia:
Bołba Wiktor, Dawidziuk Adam, Karpiński Grzegorz, Piątek Robert, Legia Warszawa 1916 ⸜ 2016, Warszawa 2017.
Brychczy Lucjan, Kalinowski Grzegorz, Bołba Wiktor, Kici. Lucjan Brychczy – legenda Legii Warszawa, Warszawa 2014.
Gowarzewski Andrzej, Szczepłek Stefan, Szmel Bożena Lidia i in., Legia to potęga. Prawie 90 lat prawdziwej historii, „Kolekcja klubów”, t. 9, Katowice 2004.
Gowarzewski Andrzej, Mucha Zbigniew, Szmel Bożena Lidia i in., Legia najlepsza jest…, „Kolekcja klubów”, t. 13, Katowice 2013.
Informator na rok 1970, oprac. Józef Okapiec, Edward Potorejko, Leszek Rylski, Warszawa 1970.
Kołtoń Roman, Deyna, czyli obcy, Poznań 2014.
„Nasza Legia” z lat 1997-2008.
„Przegląd Sportowy” i „Życie Warszawy” z przełomu lat 60-tych i 70-tych.
Szczepłek Stefan, Deyna, Legia i tamte czasy, Warszawa 2012.
Wójkowski Kamil, Legia Warszawa w europejskich pucharach. Historia klubu i jego kibiców na piłkarskich arenach, Żelechów 2013.
Plus materiały autora.
Film: O krok od pucharu. Legia Warszawa 1969/70, reż. Rafał Nahorny, Marcin Rosłoń, prod. Canal+ Polska 2010.
Odcinek 1. - Jak wyglądały dawniej rozgrywki pucharowe?
Odcinek 2. - Wyprawa do Aradu
Odcinek 3. - Kanonada
Odcinek 4. - Nieoceniona pomoc Dygata
Odcinek 5. - Kazimierz. Piłkarz, który został „Generałem”
Odcinek 6. - „Transakcja” potyczek Legii z „Galatą”
Odcinek 7. - Remis nad Bosforem na wagę złota
Odcinek 8. - Druga młodość „Kiciego”
Odcinek 9. - Bezbramkowy niedosyt